|
|
|
- Jest Pan zadowolony z dorobku i postawy Sandecji w dotychczas rozegranych meczach?
- Oczywiście nie. Dyspozycja zespołu jest zmienna. Widać brak zgrania poszczególnych formacji, a na błędy popełniane w defensywie aż przykro patrzeć. Na to nakłada się brak skuteczności. Szczególnie bolą porażki poniesione na własnym terenie. Dobrze chociaż, że wygraliśmy w trzech innych spotkaniach. Dzięki temu sytuacja w tabeli nie jest najgorsza.
- Nie jest Pan zbyt surowy w swoich sądach? Przecież wiadomo było, że naprędce utworzona drużyna nie od razu stanie się monolitem. Poza tym pokutuje opinia, że lepszych graczy sprzedano, a w ich miejsce kupiono słabszych.
- A kto się pozbywał tych lepszych? Na pewno nie zarząd. Kiedy podpisaliśmy kontrakt z trenerem Araszkiewiczem, ze swym doradcą Pawłem Wojtalą przedstawili listę graczy do skreślenia. Znaleźli się na niej m.in. Janić, Frohlich, Woźniak. Trener nie widział też w podstawowym składzie Trochima i Midzierskiego. |
|
- Tymczasem trzej ostatni strzelają bramki w I lidze, Janić występuje w słowackiej ekstraklasie.
- Ano właśnie. Zaufaliśmy jednak szkoleniowcowi, sprzeciwiając się jedynie odejściu Marcina Makucha i Petera Petrana. Kupiliśmy natomiast piłkarzy, którzy, jego zdaniem, mieli zagwarantować zespołowi jakość. Dostał do dyspozycji Wojciecha Mroza, Mateusza i Marcina Kowalskich, Wojciecha Wilczyńskiego, Kamila Szymurę i Marcina Cabaja. Na uwagi, że wciąż dysponuje zbyt wąską kadrą, pozyskaliśmy Adriana Świątka, Piotra Mrozińskiego i Hiszpana Rubena Sancheza Montero.
- Po meczu z Arką w ostrym tonie o współpracy z zarządem wypowiedział się w naszej gazecie Filip Burkhardt. Stwierdził wręcz, że w klubie nie ma rodzinnej atmosfery.
- To my mamy o tę atmosferę zadbać? Jak długo pamiętam, tworzą ją sami zawodnicy i sztab trenerski. W szatni, a nie podczas spotkań z działaczami.
- Burkhardt zarzuca Panu, że unika kontaktów z graczami.
Zapewniam, że to ja - nie piłkarze - częściej występuję z inicjatywami przeprowadzania szczerych rozmów. A w szatni rzeczywiście przestałem bywać. Bo kiedy do niej zaglądałem, to piłkarze przyjmowali mnie albo z ręcznikami zasłaniającymi przyrodzenie, albo stojąc pod prysznicem, albo wręcz chodzili na golasa. To było krępujące. Zarówno dla mnie, jak i dla nich. Gratulacje, jeśli na nie zasłużyli, wysyłałem więc SMS-em do trenera z prośbą o przekazanie ich chłopakom. Stały kontakt utrzymuję ponadto z trenerem, kierownikiem i kapitanem drużyny. Bo ja tych graczy i trenera naprawdę lubię i wciąż mocno wierzę, że namieszają jeszcze w I lidze. A wracając do Burkhardta, jednego z naszych najdroższych futbolistów, to ja się pytam: dlaczego chce powrócić do Arki, która jest mu winna duże pieniądze? U nas ma zaledwie miesięczną zwłokę w wypłaceniu poborów. Zresztą, zawodnik powinien skupić się na grze, a nie na krytykowaniu zarządu.
- Na terminowość wypłat ten zawodnik akurat nie narzekał.
- I chwała Bogu. Ale raz jeszcze powtarzam: nie może być tak, żeby trenerzy i gracze odpowiedzialność za porażki zwalali na złe, ich zdaniem, układy z działaczami. My robimy wszystko, co do nas należy.
autor: Daniel Weimer, Dziennik Polski |
|
 |