|
|
|
- Arkadiusz Aleksander, pański kolega z drużyny, powiedział, że po tak słabej rundzie jesiennej wiosną w Sandecji może być już tylko lepiej. Przychyla się Pan do tej opinii?
- Chciałbym, żeby tak się stało. Staram się być optymistą, ale zdaję sobie sprawę, że nie wszystko od nas zależy. Choć druga część sezonu zapowiada się dla nas bardzo ciężko, nie tracę nadziei, że wszystko poukłada się po naszej myśli, że unormuje się sytuacja w klubie.
- A co, źle się w nim dzieje?
- Wiosną dochodziło do różnych zawirowań. Informacje o nich nie wychodziły na zewnątrz, ale te - nazwijmy je tak - nieporozumienia siedziały nam w głowach. Więcej na ten temat nie powiem, bo w kontrakcie mam zapis, że nie będę się krytycznie wyrażał o klubie. Przyznać jedynie mogę, że my - piłkarze - także jesteśmy odpowiedzialni za tę sytuację.Wierzę, że wiosna będzie spokojniejsza. I żeby uniknąć nieporozumień: o działaczach Sandecji mam pochlebną opinię. Starali się, jak tylko mogli. Ale wszyscy wiemy, w jakiej rzeczywistości żyjemy. |
|
- Czy te, żeby użyć pańskiego określenia, zawirowania, były jedyną przyczyną słabej postawy Sandecji w rundzie jesiennej?
- Kadra pierwszego zespołu nie była specjalnie mocna. Mam na myśli ilość znajdujących się w niej graczy, a nie prezentowane przez kolegów umiejętności. Przed niektórymi spotkaniami zwyczajnie brakowało ludzi do grania. A ci, którzy wybiegali na boisko, nie prezentowali nadzwyczajnej formy. Ta uwaga odnosi się także do mnie. Biję się w piersi i przyznaję, że były spotkania, których po prostu się wstydzę. Grałem w nich słabo, nawet bardzo słabo. Sam sobie zadaję pytanie: co się stało? Przecież nie jesteśmy nowicjuszami, mamy za sobą sporo występów w I lidze. Tymczasem jedynym pozytywem jest fakt, że omijały mnie kontuzje.
- Pocieszające jest też to, że szansę otrzymywali młodzi...
- I powinni się z tego powodu cieszyć. Zdobywali doświadczenie, walczyli ambitnie, ale nie zawsze potrafili udźwignąć na swych barkach ciężar odpowiedzialności za wynik.
- Dla nikogo nie jest tajemnicą, że był Pan ulubieńcem trenera Jarosława Araszkiewicza. Co się zmieniło w pańskiej sytuacji, gdy w połowie rundy zastąpił go Janusz Świerad?
- Nic się nie zmieniło. To prawda, że trener Araszkiewicz pomógł mi kilka razy w życiu, był przy mnie w trudnych sytuacjach i to on namówił mnie do powrotu do Sandecji. Kiedy odszedł, zrobiło mi się smutno. Ale i z jego następcą współpraca układa się znakomicie. Pod wodzą trenera Janusza Świerada zdobyliśmy kilka punktów. Tak to już jest, że zazwyczaj zmiana na stanowisku szkoleniowca wywołuje w drużynie pozytywne impulsy.
- Nie przyszło Panu do głowy, by zmienić barwy klubowe?
- Ani przez moment o tym nie myślałem. Naprawdę dobrze się czuję się w Nowym Sączu, chociaż wciąż we mnie gra śląska dusza. Powtarzam raz jeszcze: ufam, że runda wiosenna będzie dla Sandecji pomyślniejsza. Że zespół zostanie wzmocniony kadrowo i że po właściwie przepracowanej zimie zaprezentujemy prawdziwe umiejętności. Winni to jesteśmy miejscowym kibicom. Przez całą rundę byli z nami na dobre i złe.
Autor: Daniel Weimer, Dziennik Polski |
|
 |