|
|
|
Cały sportowy Nowy Sącz wciąż żyje sobotnimi derbami, w których Sandecja nie pozostawiła Kolejarzowi cienia złudzeń, która drużyna rządzi obecnie w regionie.
Biało-czarni rozegrali znakomite spotkanie, imponując nie tylko ambicją (do tej zdążyli kibiców przyzwyczaić), ale też tempem przeprowadzanych akcji, radością w grze i - co najistotniejsze - skutecznością. Jej efekt był doprawdy imponujący: piłka aż sześciokrotnie trafiała do bramki strzeżonej przez bezradnego Łukasza Lisaka. Nie ma co ukrywać: na taki mecz w wykonaniu swych ulubieńców kibice sądeccy czekali od dobrych kilku miesięcy.
Bohaterem meczu, choć sam się za takowego nie uważa, okrzyczany został Arkadiusz Aleksander, który cztery razy wpisał się na listę strzelców goli. Najlepszy w trwającym sezonie snajper Sandecji powiększył tym samym swój dorobek do dziesięciu bramek. |
|
- Ta "dycha" to minimum dla dobrego napastnika - przyznał Arek w rozmowie z "Dziennikiem Polskim". Nie mamy nic przeciwko temu, by w kolejnych meczach pokusił się o superatę.
Wielki nieobecny
Naocznym świadkiem triumfu swej drużyny nie mógł być niestety prezes MKS Andrzej Danek. Złożony nagłą dolegliwością trafił do sądeckiego szpitala, gdzie poddawany jest wszechstronnym badaniom.
Wieść o niedyspozycji sternika klubu błyskawicznie rozeszła się po mieście. O szacunku, jakim cieszy się on wśród kibiców najlepiej świadczy wywieszony na trybunach transparent o treści: - Prezesie, trzymaj się i wracaj do zdrowia.
O przebiegu spotkania Andrzej Danek był na bieżąco informowany przez swojego zastępcę Wiesława Leśniaka. Po końcowym gwizdku przesłał do niego SMS-a o treści: - Fajnie, że chłopaki wygrali na imieniny prezydenta.
W pomeczowych wypowiedziach wszyscy indagowani przez nas piłkarze podkreślali, że zwycięstwo dedykują także swemu prezesowi.
Prezydentowi na imieniny
Tryskał humorem po meczu znany ze swej miłości do Sandecji prezydent Nowego Sącza Ryszard Nowak. Zanim przyznał, że z różnych względów pierwszy raz gościł w sobotę w rundzie jesiennej na rozświetlonym jupiterami stadionie MKS, zastrzegł się, żeby nie pytać go o pracę sędziego.
- Po co zakłócać sobie dobry nastrój - mówił włodarz miasta. - Pan arbiter popsuł ten piękny spektakl. Tak grającą Sandecję chciałbym wiedzieć w każdym meczu. Wspaniała była też oprawa zawodów, a doping kibiców - nadzwyczajny. Pieję z zachwytu, ale za długo czekałem na zwycięstwo chłopaków, by sobie teraz darować pochwały. Piłkarze nie mogli sprawić mi piękniejszego prezentu na imieniny.
Trener się zagalopował
Podczas pomeczowej konferencji prasowej trener Sandecji Mariusz Kuras wyraził ubolewanie, że na skutek obejrzanych w sobotę żółtych kartek, ze składu wypadnie mu aż pięciu graczy, w tym trzech obrońców. Szkoleniowcem najwyraźniej kierowały jeszcze emocje, jako że pomylił się, na szczęście, na swą korzyść.
Otóż kartonikami, eliminującymi ich z udziału w potyczce z Dolcanem w Ząbkach ukarani zostali Damian Zbozień, Rafał Berliński oraz, dosłownie w ostatnich sekundach zawodów, Marcin Makuch. Ktoś ich będzie musiał zastąpić. Na nasz gust otwiera się szansa przed Marcinem Woźniakiem, Jackiem Midzierskim, Lukasem Janiciem i Wojciechem Trochimem.
Lekcja patriotyzmu
Sektor zajmowany przez Stowarzyszenie Kibiców Sandecji od początku meczu zdobił baner o dosyć tajemniczej treści: "1940. Jeśli o Was zapomnimy, to Ty - Boże, zapomnij o nas w niebie". Do jakiego historycznego zdarzenia nawiązywali fani okazało się w trakcie trwania pierwszej połowy, gdy na trybunie pojawiło się zasłaniające wszystkie krzesełka ogromne płótno z hasłem "Katyń". W ten sposób sądeccy sympatycy futbolu dali wyraz przywiązania do narodowych wartości.
Ja tu rządzę!
Na specjalną wzmiankę uczciwie zapracował arbiter z Warszawy. Pan Artur Ciecierski uparł się, by stać się najważniejszą personą zawodów. Na lewo i prawo rozdzielał żółte kartoniki, podjął szereg kontrowersyjnych decyzji, a przyznanie Kolejarzowi rzutów karnych, szczególnie tego drugiego, skutkowało natychmiast odśpiewaniem przez fanów zawierającej czasownik na literę "j" słynnej pieśni tyczącej PZPN. Dla odmiany, stojąc 5 m od zdarzenia, nie dostrzegł ewidentnego faulu na Kukolu i dopiero interwencja kolegi z linii spowodowała, że wskazał na "wapno".
źródło: Daniel Weimer, Dziennik Polski |
|
 |