|
|
|
Pierwsze wiosenne zwycięstwo biało-czarni odnieśli dopiero w piątym występie, co sprawiło, że kibice zaczęli spoglądać na Pana z pewną dozą nieufności. Nie żałował Pan wówczas, że dał się namówić na pracę w Nowym Sączu?
- Rozpocznijmy od tego, że nikt do niczego nie musiał mnie namawiać. Już w pierwszym wywiadzie udzielonym "Dziennikowi Polskiemu" powiedziałem, że praca w takim klubie, jakim jest Sandecja dla każdego trenera i zawodnika powinna być zaszczytem i że dla kogoś, kto nie podziela tej opinii, nie ma miejsca w stuletniej organizacji. A co się tyczy nieufności, czy nawet wrogości kibiców, bo i z takową się spotkałem, to przejąłem zespół w niesprzyjających mi okolicznościach. Znajdował się bowiem wysoko w tabeli. Brzmi to trochę paradoksalnie, ale łatwiej byłoby mi udowodnić swą wartość, gdybym musiał wyciągać drużynę z dołu ligowej hierarchii. Takie osiągnięcie zostałoby po prostu natychmiast zauważone. Trudno natomiast docenić utrzymanie dotychczasowego poziomu. Pierwsze mecze rzeczywiście zwycięstw nam nie przyniosły, chociaż naprawdę nie prezentowaliśmy się w nich źle. Przegrane spotkanie w Świnoujściu uważam nawet za najlepsze w naszym wykonaniu w całej rundzie wiosennej. Przełom nastąpił dopiero w meczu z Kolejarzem. |
| |